sobota, 2 kwietnia 2011



Beastie Boys     “Hot Sauce Committee Part Two” 



W tym roku minie  25 lat od wydania  pierwszej płyty Beastie Boys „Licensed to Ill”.
Trzeba więc sobie uświadomić, że panowie MCA, Mike D i Ad-Rock  to już weterani jeżeli chodzi o  hip-hopowe granie. Są  na scenie od wielu lat, nagrali sporo płyt (w tym kilka naprawdę wspaniałych). Takie „Check Your Head” czy „Ill Communication” z pierwszej połowy lat 90-tych to po prostu klasyka gatunku.. Jednak kiedy usłyszałem, że wychodzi ich nowy album to z jednej strony bardzo się ucieszyłem ale z drugiej  miałem pewne obawy. Czy będą mnie jeszcze w stanie czymś zaskoczyć? Czy może chociaż nie zejdą poniżej pewnego poziomu?


Już sam tytuł „Hot Sauce Committee Part Two” jest dosyć dziwny. Dlaczego część druga skoro nie było pierwszej? Nie było ponieważ nigdy nie została wydana ze względu na problemy ze zdrowiem Adama Yaucha (w tym czasie zmagał się z chorobą nowotworową).  Panowie zrezygnowali więc z  części pierwszej i wydali zgodnie z planem „dwójkę”


Album rozpoczyna się  mocnym wejściem. „Make Some Noise” brzmi, jakbyśmy przenieśli się w czasy „Check Your Head” (i jest to komplement). Brzmi oldschoolowo ale porywająco i od razu podnosi z fotela. Nie mogli sobie wymyślić lepszego kawałka na otwarcie płyty. Również następny „Nonstop Disco Powerpack" trzyma poziom. To, co przykuwa moją uwagę w tym numerze (i nie tylko w tym) to świetny wokal Adama Yaucha, czyli MCA. Z biegiem lat jego barwa stała się jeszcze bardziej „przydymiona” przez co brzmi dość oryginalnie i wybija się na pierwszy plan. Jednak Beastie Boys pamiętaja, że żyjemy w XXI wieku i w utworze „Too Many Rappers" (świetny tytuł) gdzie wspomaga ich Nas brzmią jak najbardziej współcześnie i potężnie. Ważne też jest, że nie stracili poczucia humoru  i potrafią podzielić się celnym spostrzeżeniem (Too many rappers, and there's still not enough emcees...)


Ta kapela zawsze była znana z tego, że umiejętnie potrafiła łączyć różne style. W utworze „Don't Play No Game That I Can't Win" (z gościnnym udziałem Santigold) słychać wyraźnie wpływy reggae. Z drugiej strony „Lee Majors Come Again" przesiąkniety jest punkową energią. Ja wiem, że to już wszystko było (przypomnijcie sobie choćby „Heart Attack Man" z płyty „Ill Communication”) ale i tak świetnie się tego słucha. Jednak moim faworytem jest instrumentalny, hipnotyczny numer „Multilateral Nuclear Disarmament".


Jednak, żeby nie było za słodko, to muszę przyznać, że jest też na tym albumie parę „wypełniaczy”, które trochę psują ogólne wrażenie. Takie „Tadlock's Glasses" czy „Say It"  sprawiają wrażenie nudnych i wymuszonych i są, moim zdaniem, zupełnie niepotrzebne na tej płycie.


Słuchając tej płyty widać, że panowie MCA, Mike D i Ad-Rock, mimo, że nie są już najmłodsi, nadal potrafią stworzyć coś intrygującego i  inteligentnego. W mojej opinii to dobra  płyta z paroma słabszymi momentami. Inna sprawa, czy wytrzyma próbę czasu i czy będę do niej wracał równie często jak do „Check Your Head”, czy „Ill Communication”.