Beastie
Boys “Hot Sauce Committee Part
Two”
W tym roku minie 25
lat od wydania pierwszej płyty Beastie
Boys „Licensed to Ill”.
Trzeba więc sobie uświadomić, że panowie MCA, Mike D i
Ad-Rock to już weterani jeżeli chodzi
o hip-hopowe granie. Są na scenie od wielu lat, nagrali sporo płyt (w
tym kilka naprawdę wspaniałych). Takie „Check Your Head” czy „Ill
Communication” z pierwszej połowy lat 90-tych to po prostu klasyka gatunku..
Jednak kiedy usłyszałem, że wychodzi ich nowy album to z jednej strony bardzo
się ucieszyłem ale z drugiej miałem
pewne obawy. Czy będą mnie jeszcze w stanie czymś zaskoczyć? Czy może chociaż
nie zejdą poniżej pewnego poziomu?
Już sam tytuł „Hot Sauce Committee Part Two” jest dosyć
dziwny. Dlaczego część druga skoro nie było pierwszej? Nie było ponieważ nigdy
nie została wydana ze względu na problemy ze zdrowiem Adama Yaucha (w tym
czasie zmagał się z chorobą nowotworową).
Panowie zrezygnowali więc z
części pierwszej i wydali zgodnie z planem „dwójkę”
Album rozpoczyna się
mocnym wejściem. „Make Some Noise” brzmi, jakbyśmy przenieśli się w
czasy „Check Your Head” (i jest to komplement). Brzmi oldschoolowo ale
porywająco i od razu podnosi z fotela. Nie mogli sobie wymyślić
lepszego kawałka na otwarcie płyty. Również następny „Nonstop Disco
Powerpack" trzyma poziom. To, co przykuwa moją uwagę w tym numerze (i nie
tylko w tym) to świetny wokal Adama Yaucha, czyli MCA. Z biegiem lat jego barwa
stała się jeszcze bardziej „przydymiona” przez co brzmi dość oryginalnie i wybija się na pierwszy plan. Jednak Beastie Boys
pamiętaja, że żyjemy w XXI wieku i w utworze „Too Many Rappers" (świetny tytuł) gdzie wspomaga ich
Nas brzmią jak najbardziej współcześnie i potężnie. Ważne też jest, że nie
stracili poczucia humoru i potrafią
podzielić się celnym spostrzeżeniem (Too many rappers, and there's still not
enough emcees...)
Ta kapela zawsze była znana z tego, że umiejętnie potrafiła
łączyć różne style. W utworze „Don't Play No Game That I Can't Win" (z gościnnym
udziałem Santigold) słychać wyraźnie wpływy reggae. Z drugiej strony „Lee
Majors Come Again" przesiąkniety jest punkową energią. Ja wiem, że to już
wszystko było (przypomnijcie sobie choćby „Heart Attack Man" z płyty „Ill Communication”) ale i tak świetnie się tego
słucha. Jednak moim faworytem jest instrumentalny, hipnotyczny numer
„Multilateral Nuclear Disarmament".
Jednak, żeby nie było za słodko, to muszę przyznać, że jest
też na tym albumie parę „wypełniaczy”, które trochę psują ogólne wrażenie.
Takie „Tadlock's Glasses" czy „Say It" sprawiają wrażenie nudnych i wymuszonych i
są, moim zdaniem, zupełnie niepotrzebne na tej płycie.
Słuchając tej płyty widać, że panowie MCA, Mike D i Ad-Rock,
mimo, że nie są już najmłodsi, nadal potrafią stworzyć coś intrygującego i inteligentnego. W mojej opinii to dobra płyta z paroma słabszymi momentami. Inna
sprawa, czy wytrzyma próbę czasu i czy będę do niej wracał równie często jak do
„Check Your Head”, czy „Ill Communication”.