piątek, 2 listopada 2012



T.Love  „Old Is Gold”


Czy w dzisiejszych czasach nagrywanie dwupłytowych albumów ma jeszcze sens? Kto tego w całości wysłucha i kto to kupi? W przypadku „Old Is Gold” te pytania chyba nie mają sensu, bo mam wrażenie, że panowie nagrali ją przede wszystkim dla siebie. Bez oglądania się na mody i tzw. „target”. Ta płyta to powrót do korzeni. Do rock’n’rolla lat 60, bluesa, folku a nawet country. Trzeba zaznaczyć, że powrót bardzo stylowy. Zawsze lubiłem T.Love, jednak niewiele już się po nich spodziewałem. I właśnie tym oldschoolowym podejściem panowie mnie zaskoczyli.

Już pierwszy na płycie, anglojęzyczny „Black and Blue” jest szorstki, garażowy, a saksofon użyty pod koniec utworu kojarzy mi się trochę z Morphine. Podobnie jest w następnym numerze „Frontline” choć całość już bardziej przypomina J.J Cale’a. Generalnie słychać, że obecny T.Love czerpie inspiracje od takich artystów jak choćby Bob Dylan, Johnny Cash, Muddy Waters, czy Chuck Berry (zresztą Muniek Staszczyk i spółka  w wywiadach przyznają się do tego sami i wcale tego nie ukrywają). Są na tej płycie dwa świetne blues–rockowe kawałki jak „Syn marnotrawny” i  „Mętna woda” (ten drugi obok ballady „Jeśli Boga nie ma tu” to dla mnie najlepszy utwór na płycie). Zaryzykuję stwierdzenie, że tak T.Love jeszcze nigdy nie brzmiał, i jest to komplement. To nie koniec niespodzianek, T.Love wziął się także za afrobeat!  „Orwell Or Not Well” od razu skojarzył mi się z twórczością Paula Simona z okresu płyty „Graceland”. Myślę, że sporo osób może pamiętać numer „Jak żądło” z płyty „Al Capone”. Chodzi mi o sposób śpiewania Muńka i ten jego falset. Na „Old Is Gold” wraca do tej maniery w utworze „Tamla Lavenda” i choc jest może mniej przebojowo, to stylizacja na soulowe brzmienie z lat 60 prosto z wytwórni Motown brzmi przekonująco i naprawdę buja. Jest też na tej płycie także sporo folkowego grania oraz nawiązanie do starego T.Love Alternative jak choćby w numerze „Skomplikowany (nowy świat)”.

To fakt,  „Old Is Gold” jest różnorodna i eklektyczna, ale ani przez chwilę nie ma się wrażenia, że panuje jakiś bałagan lub chaos. Natomiast jeżeli chodzi o teksty Muńka Staszczyka to od razu widać, że odpuścił sobie bieżącą politykę. Jest trochę o złych kobietach („Moja kobieta”), o czasach kiedy jeszcze chodziło się do sklepów płytowych (swoją drogą ile jeszcze takich zostało) nie tylko kupować, ale też pogadać i zakumplować się z takimi samymi pasjonatami (świetny, folkowy „Ostatni taki sklep”). Można tez poznać zdanie Muńka na temat pewnego popularnego portalu społecznościowego w utworze  „Skomplikowany (nowy świat)”. Dosyć negatywne. „Old Is Gold” zamyka utwór „Jeśli Boga nie ma tu” z chyba najbardziej osobistym tekstem na płycie (bardzo dobrym zresztą).

Naprawdę nie wiem czy tą płytą T.Love pozyska nowych fanów. Może nawet rozczaruje niektórych starych. Jak powiedział jeden z bohaterów filmu Marka Koterskiego pt. „Nic śmiesznego”-„kasowe to to nie będzie”. Nie ma na niej ewidentnych przebojów, ale jest sporo naprawdę świetnej muzyki. Panowie chyba właśnie wydali moją ulubioną płytę T.Love.

czwartek, 10 maja 2012

LUXTORPEDA - ROBAKI



LUXTORPEDA - ROBAKI



Luxtorpeda idzie za ciosem. Już rok po wydaniu pierwszej płyty wychodzi następna. I coś mi mówi, że będzie to jedna z najlepszych polskich płyt w tym roku.


W działalności każdego wykonawcy wydanie drugiego albumu niesie ze sobą pewne ryzyko. Szczególnie wtedy, jeżeli debiut był bardzo interesujący. Bo jeżeli pierwsza płyta była udana (a tak było w przypadku Luxtorpedy) no to następną wypadałoby potwierdzić swoją klasę. Wtedy także są spore oczekiwania i w takim wypadku łatwo o rozczarowanie. Jednak tej grupy ten problem nie dotyczy.


„Robaki” mają w sobie tyle siły, że moim zdaniem można by było nią obdzielić kilka płyt innych wykonawców. Ja polecam słuchanie tej płyty głośno od rana, bo od razu dostajemy porządny zastrzyk energii na cały dzień.


Już od pierwszego numeru pt. „Pies Darwina” jest ostro, bezkompromisowo, konkretnie i na temat.  Równie mocno brzmią utwory „Mowa trawa”, gdzie momentami słychać wpływy Slayera i „Raus”. Trzeba jednak dodać, że przy całej agresji jest to płyta bardzo urozmaicona i nie ma na niej śladu monotonii. Takie numery jak „Wilki dwa” mają w sobie dużą przebojowość (w dobrym tego słowa znaczeniu ) i będą pewnie często puszczane w porządnych rozgłośniach radiowych. Pod tym względem zdecydowanie na pierwszy plan wybija się „Hymn”, który może nie jest najlepszym numerem na płycie, ale idealnie nadaje się do wspólnego śpiewania na koncertach. Dużo pozytywnej energii niosą ze sobą utwory „Tajne znaki”, czy „Serotonina”,  Pod względem muzycznym płyta brzmi naprawdę potężnie, natomiast to, co ją najbardziej wyróżnia to wokale Litzy i Hansa. Świetnie się uzupełniają i ze sobą współpracują, czego choćby przykładem jest , moim zdaniem, najlepszy na płycie utwór „Gimli”


Zupełnie odrębną sprawą są teksty, które w przypadku Luxtorpedy (a w przeciwieństwie do wielu innych polskich zespołów) mają bardzo duże znaczenie. Często odnoszą się do wiary czy relacji człowieka z Bogiem jak w utworach „Pies Darwina” czy „Gdzie Ty jesteś?”.  Są także wyrazem gniewu („Raus”). Pojawiają się także optymistyczne teksty, jak choćby ten o długoletnich związkach w numerze „Tajne znaki”. Jednak moim faworytem jest znowu „Gimli” z fantastycznym, jednocześnie przygnębiającym, ale dającym nadzieję stwierdzeniem:

„Wiem, że nie mam żadnych szans
  Dlatego spróbuje jeszcze raz.”


Słuchając już kolejny raz płyty „Robaki” mam wrażenie, że druga połowa roku 2012 będzie należała do Luxtorpedy.





poniedziałek, 20 lutego 2012



Sinéad O'Connor - How About I Be Me (And You Be You)?


Muszę przyznać, że nie spodziewałem się już zbyt wiele po tej artystce. Jak dla mnie zbyt wiele skandali a za mało muzyki. . Tak naprawdę ostatnią płytą, która przyciągnęła moją uwagę  była  Faith and Courage z 2000 roku. Od tego czasu Sinead O’Connor jakby zaczęła na nowo poszukiwać swojej tożsamości muzycznej. Świadczą o tym albumy „Sean-Nós Nua” (2002)  z tradycyjnymi pieśniami irlandzkimi czy „Throw Down Your Arms” (2005) z autorskimi wersjami znanych utworów reggae. Płyty całkiem przyzwoite lecz przysłonięte przez kolejne skandale wywołane przez artystkę. Wiadomo też, że piosenkarka przez te lata już kilka razy nosiła się z zamiarem zakończenia swojej kariery.


Kiedy na początku 2012 roku zaczęły docierać informacje o kolejnym załamaniu nerwowym
i pobycie w szpitalu z powodu depresji, ostatnią rzeczą o której pomyślałem było to, że już niedługo będę słuchał nowej płyty  Sinéad O'Connor. Trzeba dodać, że płyty zaskakująco przyzwoitej.


„How About I Be Me (And You Be You)?” to najlepszy album artystki od lat. Oczywiście nie ma  świeżości fantastycznego debiutu „The Lion and the Cobra”  ani przebojowości „I Do Not Want What I Haven't Got”, ale jest coś, co tę płytę wyróżnia. To głos Sinéad O'Connor. Ciągle pełen pasji i zaangażowania brzmi równie dobrze jak na początku  kariery.  Sprawia, ze nadal wierzymy w szczerość jej intencji i to co nam chce przekazać.


Muzycznie płyta także trzyma poziom. Otwiera ją przebojowy, folkowo-reggae'owy
 „4th And Vine". Po nim następuje intrygująca ballada „Reason With Me". Jednak najlepszy jest środek płyty z takimi utworami jak  „Old Lady", „Take Off Your Shoes" czy „Queen of Denmark". Nie są to jakieś nowatorskie i przełomowe kompozycje, ale ja takich od Sinéad O'Connor nie oczekuję. Natomiast dostaję naprawdę niezłe utwory zaśpiewane do tego wyjątkowo mocnym i będącym w dobrej formie głosem.


Zupełnie odrębna sprawa to teksty artystki, które zawsze wzbudzały kontrowersje. Tutaj na płycie mają czasami zabarwienie autobiograficzne. Oczywiście  Sinéad O'Connor nie byłaby sobą gdyby nie poruszała także tematu Boga i wiary. Jednak na plus trzeba dodać, że wokalistka potrafi pisać świetne teksty w sposób prosty, jednocześnie nie popadając w banał (przykładem choćby tekst do znakomitej kompozycji „The Wolf Is Getting Married")


Trudno powiedzieć jak to wygląda w jej życiu prywatnym, ale jeżeli chodzi o karierę muzyczną to dla mnie Sinéad O'Connor płytą „How About I Be Me (And You Be You)?” naprawdę wraca do formy. Myślę, że mniej skandali a więcej dobrej muzyki to kierunek, którego powinna się zdecydowanie trzymać.