czwartek, 19 maja 2016

Grzegorz Brzozowicz "Resortowe dziecko Rock'n'Rolla"



Warto na początek walnąć mały wstęp. Grzegorz Brzozowicz, dziennikarz muzyczny. Jeżeli chodzi o papier, to dawno temu "Non Stop", "Magazyn Muzyczny", "Rock'n'Roll". Później "Gazeta Wyborcza", "Machina", obecnie "Do Rzeczy". W telewizji jeszcze całkiem niedawno recenzował płyty w "Tygodniku kulturalnym" w TVP Kultura. Kiedyś również w radiowej Trójce. W zamierzchłych latach 80 organizator festiwalu Poza Kontrolą oraz kierownik warszawskiego klubu studenckiego Riviera-Remont. W bardziej współczesnych pomysłodawca projektów muzycznych Kayah & Bregović czy Yugoton. Autor książek i filmów dokumentalnych...czyli gdyby ktoś nie wiedział, to trochę tego było, a i tak nie wszystko wymieniłem.

Pan Grzegorz Brzozowicz postanowił popełnić książkę. To w sumie logiczne, ostatnio oprócz wywiadów-rzek z muzykami powstają również książki dziennikarzy muzycznych, którzy lubią sobie powspominać. Co ciekawe, zauważa, że sam raczej takich książek nie czyta. Ja natomiast czytam i czerpię z tego większą lub mniejszą przyjemność. W tym przypadku większą i garściami, ponieważ autor, jako dziennikarz i organizator koncertów był czynnym świadkiem uczestniczącym w najciekawszych wydarzeniach dotyczących polskiego biznesu muzycznego. Od alternatywnej, rockowej, punkowej, nowofalowej, podziemno-klubowo-jarocińskiej rzeczywistości w socjalistyczno-zgrzebno-absurdalnych latach 80, po rodzący się muzyczny kapitalizm lat 90, aż do korporacyjno-komercyjnych czasów współczesnych. I wszystko opisuje dosyć brawurowo, bez cukrowania, upiększania i pudrowania, ale też z dużą dozą autoironii. Trzeba nadmienić, że Grzegorz Brzozowicz to dziennikarz specyficzny, rzekłbym antywazeliniarski, którego dobra znajomość z muzykami nie przeszkadzała zjechać ich płyty, jeżeli była do niczego. Tak kiedyś zrecenzował go jego stary dobry znajomy (któremu zresztą autor książki wymyślił nazwę zespołu, czyli Kult) Kazik Staszewski: "Zaiste pocieszny, ale sporo ludzi go nie cierpi. Trudny w ocenie: 1 na 6 potocznie, 6 na 6 dla koneserów." Od siebie dodam, że trudno oczekiwać, żeby zbytnio był lubiany facet, który żyjąc w Polsce, królestwie rocka progresywnego, pisze artykuł pod znaczącym tytułem "Przekleństwo progresywnego myślenia". Mnie samego osobiście parę razy ostro wkurzył swoimi recenzjami, które uważałem za krzywdzące. Oczywiście szczególnie dotyczące tych artystów, których bardzo ceniłem. Co nie zmieniało faktu, że taką "Machinę" zaczynałem właśnie czytać od jego recenzji płytowych. Bo miał jedną zasadniczą przewagę. Pisał ciekawie, a to nie zawsze jest regułą. Przykładem jest pewne  pismo rockowe, w którym płyty oceniane są fachowo i merytorycznie, niestety przy okazji czasami wysoce nudnawo i przewidywalnie. Zresztą oddajmy głos samemu autorowi: "Żaden artysta nie nagrywa tylko arcydzieł. Stawiając ocenę, odnoś ją do najlepszej płyty mistrza. Jeśli "Kind of Blue" Milesa Davisa damy 5, to nie ma możliwości by pozostałych jego 45 płyt mogło otrzymać wyłącznie piątki i czwórki."

Skąd w ogóle ten prowokacyjny tytuł książki "Resortowe dziecko Rock'n'Rolla"? Ano stąd, że ojciec autora był za komuny działaczem partyjnym. Nie będę tu wchodził w szczegóły, zainteresowanych odsyłam do książki, jest to opisane ciekawie i ironicznie. Jedynie nadmienię, że dzięki jego ojcu cała rodzina wylądowała w 1972 roku na placówce w Belgradzie. I jak przyznaje Grzegorz Brzozowicz na końcu książki: "Gdyby nie Tatko i jego zsyłka do Jugosławii, to prawdopodobnie ta opowieść nigdy by nie powstała." Bo trzeba pamiętać, że niby był to wtedy też kraj tzw. demokracji ludowej jak Polska, jednak z zupełnie innym zakresem wolności i dostępem do takich dóbr jak płyty zachodnich wykonawców, o których wtedy w naszym kraju można byłoby jedynie pomarzyć. Nie mówiąc już o koncertach wykonawców, które nastoletni Grzegorz mógł zobaczyć. Deep Purple, Santana, Earth, Wind & Fire, Soft Machine, Jethro Tull, Cockney Rebel, Nazareth, Ike & Tina Turner, Muddy Waters występowali wtedy w Belgradzie. W Warszawie w latach 70 koncerty podobnych wykonawców (z małymi wyjątkami) były tak prawdopodobne jak lądowanie UFO przy Pałacu Kultury.

Nic dziwnego, że po powrocie do Polski nie bardzo się w tej szaroburej rzeczywistości odnajdował. W naszym kraju królował nurt pod nazwą "Muzyka Młodej Generacji" (Krzak, Exodus, RSC, Bank, Kombi), którego autor szczerze nie cierpiał. Na szczęście dla niego przyszły lata 80. W książce dostajemy barwny opis tej dekady. Pojawiły się takie grupy jak Brygada Kryzys, Klaus Mitffoch, Aya Rl, Dezerter. W Jarocinie zaczęły królować grupy podziemne, występujące poza oficjalnym obiegiem. Grzegorz Brzozowicz to wszystko opisywał jako dziennikarz Non-Stopu, kultowego już teraz pisma pod szefostwem Wojciecha Manna. Oddzielne miejsce zajmuje w książce Republika, oryginalny byt zupełnie inny niż wszystkie zespoły. Mamy też parę apetycznych anegdot dotyczących szorstkiej przyjaźni z wcześniej wspomnianym Kazikiem Staszewskim. To jedna z weselszych dotycząca początków Kultu: "W sierpniu (1982 r.) Kult zagrał po raz drugi, tyle, że na moim weselu! Gdyby nie chłodne przyjęcie przez gości, którzy w akcie desperacji odłączyli wzmacniacze od prądu, to możliwe, że Kult stałby się kapelą weselną."

Lata 90 to już inna bajka w której u autora też dużo się działo, choćby to, że był pomysłodawcą i wicenaczelnym pisma "Machina", które miało być czymś w rodzaju polskiego "Rolling Stone'a". Chodziło oczywiście o ideę, nie kopię. Przez parę lat się udawało, to było wspaniałe pismo, dla którego pisali tak różni autorzy jak Tomasz Beksiński, Rafał Ziemkiewicz, Kazimiera Szczuka, Grzegorz Górny, Andrzej Saramonowicz, Dariusz Rosiak, Daniel Wyszogrodzki, Filip Łobodziński i wielu innych. Właśnie dzięki tej różnorodności, kompetencji i mnogości podejmowanych tematów dotyczących kultury i popkultury byli wyjątkowi i jedyni. Nie było drugiego takiego pisma w Polsce i obawiam się, że chyba nie będzie.

W książce znajdziemy też kilka wywiadów, które autor przeprowadził na przestrzeni lat. Udało mu się namówić na dość osobistą spowiedź guru polskiego dziennikarstwa radiowego Piotra Kaczkowskiego. Jest też osobny rozdział poświęcony Grzegorzowi Ciechowskiemu.

Właściwie jest tu tyle ciekawych wątków, że mógłbym streścić całą książkę. Nie o to chodzi, ale niechcący sobie uświadomiłem jak bardzo czuję się związany z czasami, które opisuje. To w 1987 roku jako dwunastolatek zacząłem kupować Non-Stop, a wszystkie wcześniejsze numery z czasów kiedy naczelnym był Wojciech Mann dostałem już później w prezencie od starszego kumpla (dzięki Mariusz). Jako małolat słuchałem audycji Radio Clash w Trójce, którą Grzegorz Brzozowicz współtworzył. W książce rezolutnie opisana jest konkretna audycja poświęcona seksowi, przez którą zrobiła się w szacownym radiu duża zadyma, a autor o mało wtedy nie wyleciał z Trójki. Ja tę audycję pamiętam! Choć przyznać się muszę, że nie w całości bo mi się później przysnęło. Ale to, że było ostro zapamiętałem na lata. Wysoce sobie ceniłem kącik dziennikarza w programie RadioMann (na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako najlepsza Trójkowa audycja)

Autorowi zdarza się też uderzyć w pesymistyczny ton, jednak taki z małą dozą optymizmu: W rozdziale poświęconym płytom (konkretnie ich układaniu) pisze: "To był piękny świat. Zniknął. Z nadejściem zapisu cyfrowego, a dokładniej - możliwością archiwizacji nagrań na wszelakich iPodach, tabletach, pendrajwach, smartfonach, zniknęła potrzeba kolekcjonowania płyt. Mój przyjaciel zaprezentował mi urządzenie bezprzewodowe, dzięki któremu może z telefonu w ciągu kilku sekund odtworzyć każde nagranie, jakie mu się zamarzy. Pierdolę taki świat. Przed nieuchronnym samobójstwem uratował mnie fakt, że w ostatnich latach na rynek triumfalnie wróciła płyta winylowa".

Wesoło czy smutno, nieważne, dla mnie ta książka jest pełna ciekawych opowieści. Grzegorz Brzozowicz "Resortowe dziecko Rock'n'Rolla", polecam nachalnie i nieustannie.