czwartek, 1 września 2011

Red Hot Chili Peppers – I’m With You



Red Hot Chili Peppers – I’m With You


Długo panowie kazali czekać na swoją nową płytę. Przypominam, że ostatnia, „Stadium Arcadium” ukazała się w maju 2006 roku. Minęło więc sporo czasu a w zespole zaszła poważna zmiana. Gitarzystę Johna Frusciante zastąpił Josh Klinghoffer. Nie jest to ktoś zupełnie nowy, ponieważ wspomagał on Red Hot Chili Peppers w trakcie ostatniej trasy koncertowej (można było go również oglądać m.in. 3 lipca 2007 roku na pamiętnym koncercie w Chorzowie). Jednak odejście tak ważnej osoby dla zespołu jak John Frusciante musi mieć swoje konsekwencje. Można więc stwierdzić, że Red Hot Chili Peppers otwierają nowy rozdział w swojej długoletniej historii.


Jeszcze przed wydaniem  płyty światło dzienne ujrzał pierwszy singiel „The Adventures of Rain Dance Maggie". Niestety, po wysłuchaniu tego utworu lekko się zaniepokoiłem.
Grupa brzmiała jakby uszło z niej powietrze. Niby na początku  pojawia się pulsujący bas, ale dalej wrażenie psuje słaby i wymuszony refren przez co numer brzmi jak banalna piosenka pop. Jednak jeden utwór to przecież nie całość więc pozostało jedynie czekanie na premierę  płyty.


Jak więc wygląda całość? Początek jest obiecujący choć jak na Red Hot Chili Peppers dosyć dziwny. Pierwszy numer na płycie, „Monarchy of Roses" mimo gitarowego początku brzmi  bardzo tanecznie. Jednak dzięki swojej energii i przebojowości może się podobać. Następny, „Factory Of Faith" zaczyna się jakby Red Hot Chili Peppers zamierzali wrócić do grania funkrocka natomiast refren brzmi już bardzo popowo. Trzeci utwór na płycie to  „Brendan's Death Song". Tak jak niezbyt podobały mi się ballady na ostatnich płytach zespołu ponieważ  często były mdłe i nijakie tak ta naprawdę się broni. Świetny klimat, duży ładunek emocji i bardzo dobry wokal Kiedisa. To bardzo osobisty utwór, poświęcony przyjacielowi zespołu, który nazywał się Brendan Mullen. Był on właścicielem klubu, artystą i pisarzem muzycznym, który  bardzo pomógł  w początkach kariery Red Hot Chili Peppers.


 Na tym właściwie mógłbym skończyć pisanie bo po wysłuchaniu reszty naprawdę niewiele zostaje w głowie. Być może jeszcze "Ethiopia" i "Look Around" jakos się bronią, natomiast reszta jest niezbyt udaną wycieczką do krainy pop. Najbardziej uderzyło mnie to jak mało na tej płycie jest gitar. Nie oczekuję  może po nich funkrockowej petardy jaką była klasyczna już płyta „Blood Sugar Sex Magik”, natomiast w tym łagodzeniu brzmienia poszli, moim zdaniem, za daleko.


Dla mnie jako starego fana Papryczek  wyjątkowo przykre jest to, jak często z tego albumu wieje nudą. Może byłoby lepiej gdyby ta płyta była trochę krótsza. Zawsze będę z przyjemnością wracał do tak wspaniałych płyt  Red Hot Chili Peppers jak „Mother's Milk” , „Blood Sugar Sex Magik” czy choćby „Californication” natomiast „I'm With You” (z kilkoma wyjątkami) chyba pozostawi mnie obojętnym.