wtorek, 7 lipca 2015

Open'er 2015 - krótkie podsumowanie



Środa
Zacząłem od NATALII PRZYBYSZ  i to było bardzo dobre rozpoczęcie. Swego czasu parę razy przecięły się moje koncertowe drogi z SISTARS i zawsze byłem zadowolony. Teraz już inne czasy i inna muzyczna bajka, ale równie dobra. Później na głównej scenie MODEST MOUSE. Upał, pełne słońce, pogoda na smażenie kiełbasek, a nie na porządny rockowy koncert. Czyli brak klimatu i do tego kłopoty z nagłośnieniem i ekipa mimo starań poległa.  Razem z kumplem ratowaliśmy się ucieczką do namiotu na CHETA FAKERA, który też specjalnie poziomu nie podwyższył, choć  jego wersja pewnego hiciora R’n’B  „No Diggity”, rozwalająca i powalająca. J W tym roku Alter Stage (zamiast otwartej sceny) był drugim namiotem i to był bardzo dobry pomysł. Tam przeżyłem swój jeden z najważniejszych koncertów, czyli w akcji pan FATHER JOHN MISTY.  Ojczulek ma przed sobą wielką przyszłość. J Jest w takiej formie jak jego ostatnia płyta, czyli światowej. Charyzma i poczucie humoru. Później powrót na Tent Stage i kolejna potężna bomba, czyli ALABAMA SHAKES! Na bogato, z chórkami, ale i tak daleko poza namiot, za góry i za lasy i w kosmos unosił się głos pani BRITANNY HOWARD. Ciarki. A na głównej scenie ALT-J, widziałem ich drugi raz i drugi raz mnie nie porwali, zostanę przy ich świetnych płytach. A na koniec tego dnia DIE ANTWOORD. Zero muzyki w muzyce, ale za to co za show! Prawie urwało mi głowę, a była mi jeszcze potrzebna na pozostałe dni. Namiot nabity do granic możliwości, Polska kocha DIE ANTWOORD!

Czwartek
O 16:30 na głównej scenie młodziaki z MARMOZETS dzielnie walczyli z makabrycznym upałem, a na Tent Stage zwiewny i eteryczny koncert MARY KOMASA.  Później gorąco przyjęci  FISZ EMADE TWORZYWO. Pełen profesjonalizm. EAGLES OF DEATH METAL wystąpili w roli ostatnich obrońców idei „sex, drugs & rock’n’roll i swoją witalnością rozwalili namiot. JESSE HUGHES miał nawijkę godną jakiegoś nawiedzonego pastora z południa USA. Dodajmy, że bardzo hedonistycznego pastora. Podobno za sceną zrobili sobie barbecue i wzajemnie smażyli sobie kiełbaski, ale w to już nie wnikam J Na główną scenę zajrzałem zobaczyć  powracających THE LIBERTINES a później na Alter Stage REFUSED. To się nazywa wściekły, ale jednocześnie piekielnie inteligentny czad, miejsce na podium! CURLY HEADS, czyli Dawid Podsiadło z kolegami zadziornie. A na koniec dnia Faithless, miło było znowu po 10 latach na nich zerknąć.

Piątek
Zaczęła AGYNESS B. MARRY, ponieważ lubię taką nutę, to pomimo braku klimatu (wczesna pora i nieodłączny towarzysz,  czyli totalny skwar) było na plus. Ponieważ JOSE GONZALES mnie prawie uśpił, trzeba było uciekać na THURSTONA MOORE’A. Dla mnie to żywa legenda muzyki,  było ascetycznie, transowo, a ja balansowałem na granicy wzruszenia. SWANS przynieśli ze sobą muzyczną apokalipsę , jak oni sami to wytrzymują? Intensywność prawie nie do zniesienia, a ja wyszedłem z ich koncertu ledwo żywy. I szczęśliwy, byli niesamowici. Na głównej scenie D’ANGELO AND THE VANGUARD. Wybuchowa mieszanka soulu, funky i rocka porządnie mną bujnęła. W USA D’ANGELO jest wielką gwiazdą, ale Polska go jeszcze nie kocha. A szkoda. Na koniec PRODIGY. I wszystko jasne. J

Sobota
SKUBAS o 16:30 na głównej scenie? Ale się starał, szacun. W namiocie DOMOWE MELODIE, publiczność lubi ich, oni lubią publiczność, więc było wesoło i miło, niestety dla mnie ich formuła wyczerpuje się tak mniej więcej po pół godzinie koncertu. HOZIER , średnio go lubiłem, po koncercie polubiłem bardzo. W 2010 KASABIAN na Open’erze dali ciała, teraz się porządnie zrehabilitowali. Ja zakończyłem festiwal na koncercie ST.VINCENT, i to było wspaniałe zakończenie, wszystkie medale i kwiaty. I to by było na tyle, do następnego.