Długo zastanawiałem się czy pisać u
siebie na blogu o nowej płycie Queens of the Stone Age. Bo wiadomo,
że nie jestem względem tej grupy obiektywny już od czasów, kiedy
w 2000 roku znalazłem ich drugi album "Rated R" pod choinką. Panowie
idealnie wpisali się w moje pojmowanie tego na czym ma polegać
atrakcyjne, nieszablonowe, kreatywne, otwarte na wpływy różnych
innych gatunków muzycznych (a przy tym oryginalne) rockowe granie. I
kilkanaście ładnych lat później, moje myślenie o nich się
nie zmieniło. Panowie nigdy nie obniżali lotów, co potwierdzały
wszystkie następne albumy, od klasycznej już "Songs for the Deaf", przez moją ulubioną „Lullabies to Paralyze”,
psychodeliczno-agresywną "Erę Vulgaris”, czy mroczną "...Like Clockwork".
W tym roku od pewnego
momentu wszystkie znaki na niebie i ziemi zaczynały wskazywać, że
będziemy mieli do czynienia z nową płytą. Dość ciekawy był
wybór producenta, Marka Ronsona. Facet ocierający się o takie spektrum
muzyczne, gdzie jest miejsce na funk, hip-hop, elektronikę, soul,
pop, jednak niezbyt kojarzony z rejonami w których do tej pory
poruszał się Queens of the Stone Age. Nie spanikowałem i nie
pomyślałem, że nagle Josh Homme z kolegami zamienią się w Lady
Gagę. Raczej założyłem, że ekipa chce trochę poszerzyć
formułę. Trzymając się głównej ścieżki zrobić parę
odświeżających skoków w bok.
Czy to się udało?
Otwarcie albumu "Villains" jest wyborne. "Feet Don't Fail Me"
to świetny rockowy numer z funkowym podkreśleniem, który
podrywa od razu z fotela. Już wiem, że dla mnie to będzie jeden z
takich wyjątkowych numerów Queens of the Stone Age, które znajdą się
w moim prywatnym „the best of”. Do tego dość kosmiczne, trochę
wyjęte z lat 70 syntezatory (przewijające się zresztą też w innych
utworach). Drugi na płycie, "The Way You Used To Do" zdążyłem już
poznać wcześniej, ponieważ został wydany jako singiel. Wszystko
jest w nim na swoim miejscu. Ostro, z pazurem, ale przy tym
jakby, hmm, dość tanecznie. Tylko, że to nie jest zarzut.
Rzeczywiście już w tych pierwszych numerach czuje się producencką rękę
Marka Ronsona, jednak jest to wzbogacenie dotychczasowego stylu
Queens of The Stone Age, a nie jego przekreślenie. Zresztą, można
usłyszeć też inne oblicze ekipy. Takie "Head Like A Haunted
House" to zakręcone połączenie The Cramps i
Elvisa Presleya z punkowym podkręceniem, czyli rasowe psychobilly. Natomiast w "Fortress" i "Hideaway"
słychać echa zeszłorocznej współpracy Josha Homme'a z Iggym Popem. Kłania się też David Bowie, szczególnie ten z okresu drugiej połowy lat 70 ("Un-reborn Again", zaskakująco zakończony partią saksofonu). Jeżeli jednak tęskno wam do starego
brzmienia zespołu, to poczekajcie do przedostatniego na płycie
utworu o świetnym (dziwne, że chyba nikt wcześniej na niego nie
wpadł) tytule "The Evil Has Landed". Szczególnie od 5 minuty
gdzie mamy do czynienia z ich starym, dobrym patentem w stylu "jedziemy szybko i jednostajnie po zagubionej
autostradzie otoczonej pustynią". Czyli wychodzi, że na
„Villains” znajdzie się dla każdego coś miłego.
Rozumiem teraz słowa
Josha Homme'a o tym, że ta płyta ma być próbą przedefiniowania ich brzmienia. Generalnie krokiem w stronę światła w porównaniu z poprzednim, dość mrocznym "...Like Clockwork". Lider Queens of the Stone Age twierdzi też, że zespół zawsze był wolny od polityki i prawienia kazań a on woli mówić bardziej o rodzinie i rzeczach, które wzbudzają pasję. Ciekawie brzmią jego słowa odnośnie tytułu płyty: "Każdy potrzebuje kogoś lub czegoś do pomstowania - czarnego charakteru. Tak jest od zawsze. Nie da się nad tym zapanować. Jedyny sposób żeby przejąć kontrolę nad sytuacją, to odpuścić".
Świetnie też podsumowują koncepcję płyty słowa, które wypowiedział w wywiadzie dla wrześniowego numeru "Teraz Rocka" gitarzysta zespołu Troy Van Leeuwen: "Chcę wyjść do światła i ma to być krok w sferze kultury, nie polityki. Muzyka, sztuki wizualne, literatura - te rzeczy są ważne dla mnie i ważne dla społeczeństwa. Są konieczne by kształtować obraz świata w którym żyjemy. Nagranie tak optymistycznej płyty to w gruncie rzeczy akt sprzeciwu".
Przyznam, że gdy poczytałem o co chodziło panom z Queens of the Stone Age kiedy tworzyli "Villains", polubiłem ją jeszcze bardziej.