wtorek, 5 września 2017

Queens of the Stone Age - "Villains"




         Długo zastanawiałem się czy pisać u siebie na blogu o nowej płycie Queens of the Stone Age. Bo wiadomo, że nie jestem względem tej grupy obiektywny już od czasów, kiedy w 2000 roku znalazłem ich drugi album "Rated R" pod choinką. Panowie idealnie wpisali się w moje pojmowanie tego na czym ma polegać atrakcyjne, nieszablonowe, kreatywne, otwarte na wpływy różnych innych gatunków muzycznych (a przy tym oryginalne) rockowe granie. I kilkanaście ładnych lat później, moje myślenie o nich się nie zmieniło. Panowie nigdy nie obniżali lotów, co potwierdzały wszystkie następne albumy, od klasycznej już "Songs for the Deaf", przez moją ulubioną „Lullabies to Paralyze”, psychodeliczno-agresywną "Erę Vulgaris”, czy mroczną "...Like Clockwork".

W tym roku od pewnego momentu wszystkie znaki na niebie i ziemi zaczynały wskazywać, że będziemy mieli do czynienia z nową płytą. Dość ciekawy był wybór producenta, Marka Ronsona. Facet ocierający się o takie spektrum muzyczne, gdzie jest miejsce na funk, hip-hop, elektronikę, soul, pop, jednak niezbyt kojarzony z rejonami w których do tej pory poruszał się Queens of the Stone Age. Nie spanikowałem i nie pomyślałem, że nagle Josh Homme z kolegami zamienią się w Lady Gagę. Raczej założyłem, że ekipa chce trochę poszerzyć formułę. Trzymając się głównej ścieżki zrobić parę odświeżających skoków w bok.

Czy to się udało? Otwarcie albumu "Villains" jest wyborne. "Feet Don't Fail Me" to świetny rockowy numer z funkowym podkreśleniem, który podrywa od razu z fotela. Już wiem, że dla mnie to będzie jeden z takich wyjątkowych numerów Queens of the Stone Age, które znajdą się w moim prywatnym „the best of”. Do tego dość kosmiczne, trochę wyjęte z lat 70 syntezatory (przewijające się zresztą też w innych utworach). Drugi na płycie, "The Way You Used To Do" zdążyłem już poznać wcześniej, ponieważ został wydany jako singiel. Wszystko jest w nim na swoim miejscu. Ostro, z pazurem, ale przy tym jakby, hmm, dość tanecznie. Tylko, że to nie jest zarzut. Rzeczywiście już w tych pierwszych numerach czuje się producencką rękę Marka Ronsona, jednak jest to wzbogacenie dotychczasowego stylu Queens of The Stone Age, a nie jego przekreślenie. Zresztą, można usłyszeć też inne oblicze ekipy. Takie "Head Like A Haunted House" to zakręcone połączenie The Cramps i Elvisa Presleya z punkowym podkręceniem, czyli rasowe psychobilly. Natomiast w "Fortress" i "Hideaway" słychać echa zeszłorocznej współpracy Josha Homme'a z Iggym Popem. Kłania się też David Bowie, szczególnie ten z okresu drugiej połowy lat 70 ("Un-reborn Again", zaskakująco zakończony partią saksofonu). Jeżeli jednak tęskno wam do starego brzmienia zespołu, to poczekajcie do przedostatniego na płycie utworu o świetnym (dziwne, że chyba nikt wcześniej na niego nie wpadł) tytule "The Evil Has Landed". Szczególnie od 5 minuty gdzie mamy do czynienia z ich starym, dobrym patentem w stylu "jedziemy szybko i jednostajnie po  zagubionej autostradzie otoczonej pustynią". Czyli wychodzi, że na „Villains” znajdzie się dla każdego coś miłego.

Rozumiem teraz słowa Josha Homme'a o tym, że ta płyta ma być próbą przedefiniowania ich brzmienia. Generalnie krokiem w stronę światła w porównaniu z poprzednim, dość mrocznym "...Like Clockwork". Lider Queens of the Stone Age twierdzi też, że zespół zawsze był wolny od polityki i prawienia kazań a on woli mówić bardziej o rodzinie i rzeczach, które wzbudzają pasję. Ciekawie brzmią jego słowa odnośnie tytułu płyty: "Każdy potrzebuje kogoś lub czegoś do pomstowania - czarnego charakteru. Tak jest od zawsze. Nie da się nad tym zapanować. Jedyny sposób żeby przejąć kontrolę nad sytuacją, to odpuścić".
Świetnie też podsumowują koncepcję płyty słowa, które wypowiedział w wywiadzie dla wrześniowego numeru "Teraz Rocka" gitarzysta zespołu Troy Van Leeuwen: "Chcę wyjść do światła i ma to być krok w sferze kultury, nie polityki. Muzyka, sztuki wizualne, literatura - te rzeczy są ważne dla mnie i ważne dla społeczeństwa. Są konieczne by kształtować obraz świata w którym żyjemy. Nagranie tak optymistycznej płyty to w gruncie rzeczy akt sprzeciwu".

Przyznam, że gdy poczytałem o co chodziło panom z Queens of the Stone Age kiedy tworzyli "Villains", polubiłem ją jeszcze bardziej.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz